Witam wszystkich, którzy celowo lub przypadkiem zawitali na moją stronę. Zachęcam do czytania, studiowania i komentowania zamieszczonych tu artykułów. Są one efektem moich przemyśleń, a zainspirowane niekończącymi się dyskusjami jakie prowadzę, tak przy ogniskach na biwakach historycznych, jak i w społecznościach internetowych. Mimo iż staram się, aby informacje w nich zawarte miały uzasadnienie w źródłach, to może mi się zdarzyć potknięcie. Proszę zatem o wyrozumiałość i konstruktywną krytykę.

Mam nadzieję, że lektura będzie ciekawa, a chciałbym aby była inspirująca.

Pozdrawiam!

środa, 10 listopada 2010

System kar żołnierskich w armii staropruskiej.



Z dyscypliny wojskowej armia czerpie swą siłę, żołnierz chwałę”. Chociaż słowa te francuski generał L. Carnote napisał dopiero na początku XIX wieku, doskonale ilustrują one istotę i charakter XVIII wiecznych armii. Stosowana wówczas taktyka, oparta na długich, wąskich liniach i strzałami salwami na rozkaz, determinowała system szkolenia oparty na precyzyjnym i bezwarunkowym wykonywaniu rozkazów. Siła pruskiej armii wynikała ze spójności jednostek taktycznych, które mogły poruszać się jak jeden człowiek.
Taka armia, której ubytki uzupełniane były również więźniami i jeńcami wojennymi, wymagała żelaznej dyscypliny, zgodnie ze znanym powiedzeniem, żołnierze mieli się bardziej bać swojego oficera niż wroga. System tresury żołnierza, za twórce którego, uważa się księcia Leopolda von Anhalt – Dessau (1676 – 1747), dorobił się własnej nazwy jako pruski dryl. Był to system wybitnie opresyjny, w którym posłuszeństwo i dyscyplinę wymuszano całym zestawem kar.

Kary wojskowe dzielono na majątkowe, honorowe, kary cielesne i kary śmierci. Biorąc pod uwagę stosowane reguły karania, żołnierzy można podzielić na trzy oczywiste kategorie: oficerów którzy byli karani głównie karami finansowymi, podoficerów, którzy karani byli degradacją i pozbawieniem wolności, oraz żołnierzy, dla których rezerwowano ciężkie kary cielesne, nie stosowane w dwu pozostałych przypadkach. Ten tekst odnosi się do kar dla zwykłych żołnierzy i podoficerów.

Kary majątkowe.
Kary majątkowe mogły dotyczyć pieniędzy lub dóbr, jednak zwykli żołnierze prawie nigdy nie posiadali żadnego majątku, więc najczęściej zarządzano kary pieniężne. Polegały one na wpłaceniu określonej sumy, lub potrąceniu jej z żołdu. Kwoty te przeznaczane były w okresie pokoju na rzecz kasy kompanii inwalidów, a w okresie wojennym na szpitale wojskowe lub wojskowe kasy zapomogowe. Na kary majątkowe skazywano za drobne wykroczenia, takie jak zwymyślanie kolegi, z użyciem słów powszechnie uznanych za obelżywe czy za spóźnienie na nabożeństwo. Gwoli sprawiedliwości trzeba zauważyć, że przeciągnięcie przez pastora porannej lub wieczornej modlitwy, ponad regulaminowy kwadrans również było karane karą pieniężną i to dotkliwą !

Kary honorowe.
Do kar honorowych zaliczano wszystkie drobne kary fizyczne oraz ciężkie kary fizyczne, które były wykonywane przez kolegów, w tym wypadku utrata honoru była jakby karą dodatkową, jednak istniał cały katalog kar wyłącznie honorowych. Do nich zaliczano: zdegradowanie lub przeniesienie do jednostki o innej randze, np z kawalerii do piechoty, z pułku liniowego do garnizonowego, lub z Leib-Kompanii do kompanii liniowej; pozbawienie kawalerzysty ostróg; skazanie żołnierza piechoty na maszerowanie z taborami. Dotkliwą karą było wykluczenie na jakiś czas z kompanii, pozbawianie broni przybocznej i noszenie za dużego munduru! Czasami kara honorowa mogła dotyczyć całego pułku, w takim wypadku pułk mógł zostać ukarany sprzątaniem obozu, lub pozbawionym na jakiś czas swoich sztandarów. Najwyższą formą ukarania pułku było zerwanie i podarcie przez kata insygniów pułkowych. Czasami kary honorowe przybierały formę ceremonialną: na szubienicy wojskowej wieszano nazwisko pozbawionego honoru delikwenta, bądź listę rekrutów którzy nie wykazują postępów w nauce musztry.

Kary cielesne.
Kary cielesne dzieliły się na drobne (geringe, nicht peinliche) i ciężkie (schwere, peinliche).
Drobne kary cielesne, to kary, które nie prowadziły do poranienia skazanego, stąd zwane również były karami nie raniącymi, a zaliczano do nich:
Trzymanie broni (Waffentragen) – w zależności od rodzaju broni było to trzymanie w rękach muszkietów w piechocie, siodła w kawalerii i granatów/kul w artylerii. Karę taką odbywano w kwaterze komendanta lub na odwachu, stojąc bez ruchu przez kilka godzin. Polową odmianą noszenia broni, była niewątpliwie sytuacja opisana przez Białkowskiego, gdzie w czasie marszu, ukarani żołnierze szli z tyłu kolumny, niosąc po kilka sztuk karabinów.
Siedzenie na ośle (Esel strafe). Osioł - była to figura, w kształcie osła, wykonana z drewna, z grzbietem obitym żelazną blachą zakończoną ostrą krawędzią. Karany żołnierz musiał siedzieć na grzbiecie takiego osła przez kilka godzin, dociążony kilkoma muszkietami, lub kulami armatnimi przywiązanymi do nóg.
Stanie przy palu (Pfhal Strafe) – polegała na tym, że delikwenta przywiązywano za jedną lub dwie wyciągnięte ręce do grubego, wkopanego w ziemię pala (pręgierza), a stopy stawiano na małych, zaostrzonych kołkach, co znacznie utrudniało utrzymanie równowagi. Kara osła była bardziej rozpowszechniona wśród pułków piechoty, a pala wśród szwadronów kawaleryjskich, a obie były uważane za hańbiące. Urządzenia do takiego karania żołnierzy znajdowały się w miejscach publicznych, na rynkach, przed bramami, przed odwachem, w związku z czym, odbywanie kary nieodłącznie było związane z drwinami i żartami gawiedzi.
Fuchtel czyli uderzenie płazem szpady, była karą wymierzaną bezpośrednio przez oficerów.
Bastonada – kara polegająca na biciu w podeszwy stóp. Delikwentowi wiązano ręce pod kolanami i kładziono na plecach, opierając o bęben lub snopek słomy, tak aby utrzymać stopy wysoko w górze, a razy wydzielano kapralskim kijem.
Noszenie koszy, cegieł lub kamieni na budowę fortyfikacji.
Karna warta.
Zamknięcie o chlebie i wodzie. Polową odmianą zamknięcia bylo przywiązanie do działa, tak podczas postoju jak i w czasie marszu!
Lekkie kary fizyczne można było wykonywać bez udziału sądu wojskowego. Były to popularne kary pułkowe, wymierzane za pijaństwo, obżarstwo (!) i gry hazardowe.

Ciężkie kary fizyczne.
Kara kijów (Prügeln). Kara kijów była najbardziej popularną formą wymuszania dyscypliny i posłuszeństwa. Można było na nią zasłużyć pod byle pretekstem. Przegląd wojska, według osiemnastowiecznego świadectwa, wyglądał w ten sposób, że każdy żołnierz, jeden po drugim, od stóp do głowy, był wnikliwie lustrowany. Czy ledewerki nie były dość białe, czy wystarczająco dobrze wypolerowane, czy brak guzika przy kamaszach, czy odstępy pomiędzy nimi nie były jednakowe, czy włosy były nie wystarczająco wypudrowane, loki dość sztywne, warkocz zbyt długi, zbyt krótki czy miał niewłaściwy kształt (!) wszystko to było karane chłostą. Po skończonych ćwiczeniach kompanie maszerowały do miejsca gdzie kwaterował kapitan. Po komendzie “Augen rechts. Das Gewher beim Fuss!” Następowała chłosta. Delikwenta zamykano w “ringu” pomiędzy dwoma partyzanami lub szpontonami, tak aby nie mógł się ruszać. Karę wymierzało dwóch podoficerów, bijących na przemian po plecach kijami kapralskimi. Kije kapralskie, wykonane z bambusa lub rattanu, były na tyle lekkie, że podoficerowie nosili je przyczepione do guzików na rabatach.




Kara chłosty (Spiessruthen-laufen lub Gassen – laufen).
Niesłusznie zwana karą szpicruty. Etymologia słowa pochodzi od słowa Spiess – spisa i ruthe – pręt. Pierwotnie, prawdopodobnie wykonywana była za pomocą drzewca od spisy, tak jak to przedstawiono na obrazku z roku 1535. W wojsku pruskim, kara ta była prawnie usankcjonowana i wykonywano ją za pomocą specjalnych rózg. Skazanie na karę chłosty mogło się odbyć jedynie na mocy sądu, a jej najcięższa odmiana musiał być zatwierdzona przez audytora. Najczęściej karę tę wykonywano w przypadku dezercji (w okresie pokoju), ale groziła również za wiele innych przewinień: za rezonowanie, czyli pyskowanie oficerowi, czy za chodzenie po służbie w cywilnych ubraniach.
Tę karę wykonywano rano, podczas porannego apelu. Oficerowie formowali wyznaczonych do tego żołnierzy, w dwa szeregi, które stawiano twarzami do siebie w odległości 3 kroków. Na obu końcach szpaleru znajdowali się dobosze. Po przeniesieniu broni do lewej stopy, w uliczkę wchodził profos, który wręczał każdemu z wykonujących karę specjalnie przygotowane rózgi. Rózgi wykonywane były z gałęzi wierzby lub leszczyny, miały do 2 ½ stopy długości i średnicę ½ do 1 cala. Przed wydaniem im żołnierzom wykonującym egzekucje moczone były w słonej wodzie. Wręczając rózgę, profos każdemu powtarzał formułę, że uderzenie ma być pewne i mocne. Jeszce w areszcie, skazany miał obowiązek rozebrać się do połowy, a na nagie ciało narzucano jedynie surdut lub pelerynę wartowniczą, którą ściągano tuż przed wykonaniem kary. Do ust, pomiędzy zęby, delikwentowi wkładano ołowianą kulkę muszkietową, wierzono bowiem, że zmniejsza ona ból. Nogi skazańca krępowane były krótkim łańcuchem, tak aby nie mógł szybko przechodzić, a jedynie powoli przesuwać się stopa za stopą. Pomiędzy przygotowane szeregi wprowadzano go ze związanymi rękoma. W momencie, kiedy wchodził on w szpaler odzywał się bęben z jednej strony uliczki, bił on tak długo, aż skazany doszedł do połowy szpaleru, wtedy pierwszy bęben milkł, a rytm wydawania ciosów wymierzał ten z drugiej strony. W trakcie wykonywania kary, wzdłuż szpaleru, na koniu, egzekucji przyglądał się szef lub komendant pułku, który miał baczenie, czy ciosy wymierzane są rzetelnie.
Regulaminowo karę wykonywało 200 żołnierzy, a maksymalny wymiar kary polegał na 20 krotnym przejściu przez szpaler. Jednak karę tę można było zwielokrotniać, kiedy była zasądzana w warunkach recydywy. I tak dla przykładu, pierwsza próba dezercji karana była 12 x 200, druga 15 x 200 w ciągu 2 dni, a trzecia zaś 20 x 200 uderzeń w ciągu 3 dni, przy czym, o ile skazany przeżył, przywiązywano go do pala, aby tam skonał.
W leksykonie wojskowym z pierwszej połowy XIX wieku, znajduje się wiersz-wyliczanka, jaką skazanemu za dezercję żołnierzowi mieli śpiewać koledzy, podczas wykonywania kary.

“Warum bist Du fortgelaufen
Darum must Du Gassen laufen
Darum bist Du hier”


Kary śmierci.
Rozstrzelanie.
Ta wojskowa kara śmierci, jako najlżejsza i honorowa była, formą łaski. Pluton egzekucyjny tworzony był przez 6 żołnierzy, których skazany miał prawo wybrać wśród swoich kolegów. Rozstrzelanie wykonywano pod murem, ścianą lub płotem. Delikwent był w pozycji stojącej lub klęczącej, mógł mieć zawiązane oczy, ale nie było to konieczne. Na ubraniu skazanego, za pomocą pasków papieru oznaczano pozycje serca, dla łatwiejszego celowania. Po rozstrzelaniu, ciało przykrywano derką i wystawiano wartę, która pilnowała zwłok aż do zachodu słońca. Po zmroku, w całkowitej ciszy ciało było grzebane przez towarzyszy broni.

Powieszenie.
Kara uważana za hańbiąca. Zasądzana za dezercję z z bronią w ręku, lub za przestępstwa pospolite jak kłusownictwo, rabunek, morderstwo. Wykonywane w obecności duchownego, lub bez niego, jeżeli karę wykonywano za morderstwo. Czasami wieszano jedynie portret skazanego, jeśli nie zdołano go złapać.



Przy pisaniu korzystałem z następujących źródeł:

Białkowski, Antoni; Pamiętniki starego żołnierza. Warszawa 1903,
Eyler, R, Fr; Charakter Zuege und historische fragmente an Leben der Koenig von Preussen Friedrich Wilhelm III. Magdeburg, 1846
Krünitz, Johann Georg. Oekonomische encyklopaedie. Tom 52, Berlin 1790.
Lühe, Hans Eggert Willibald von der; Militair- Conversation- Lexicon. T. 4, Leipzig 1834,
Mueller, George Friedrich; Koeniglich-Preussisches Krieges-Recht, Berlin 1760.
Reglement vor die Königl. Preussische Infanterie, Berlin 1750.


oraz powyższego rysunku, przedstawiającego większość opisanych kar, a który pochodzi z książki Flemminga Der vollkommene deutche Soldat [1726]

środa, 3 listopada 2010

Żelazne Krzyże w Srebrnej Górze



Żelazny Krzyż to pruskie potem niemieckie odznaczenie wojskowe, ustanowione przez króla Prus Fryderyka Wilhelma III we Wrocławiu (10 marca 1813), podczas tzw. wojny wyzwoleńczej toczonej z napoleońska Francją. Nadawane było za męstwo na polu walki. Bywali jednak żołnierze, którzy mimo, że z narażeniem życia wykonywali trudne zadania, nie mieli szansy otrzymać choćby najskromniejszego odznaczenia, a jedyne krzyże na jakie mogli liczyć, były to krzyże nagrobne. Również żelazne.
Na dziedzińcu Donżonu twierdzy w Srebrnej Górze, w jego południowo zachodnim narożniku, tuż przy wejściu do baszty Nowowiejskiej, pod murem stoi żeliwny, nieco zardzewiały krzyż. Tabliczka umieszczona w jego sąsiedztwie informuje, że jest to krzyż nagrobny, przeniesiony na teren twierdzy ze zlikwidowanego cmentarza ewangelickiego w miasteczku, a upamiętnia on śmierć trzech kanonierów, zabitych i zmarłych wskutek ran, odniesionych podczas testów artyleryjskich w listopadzie 1869 roku. Pod krzyżem tym, we wspólnej mogile pochowani zostali: August Gotthof, Herman Huebner, August Rohan. Napis na tylnej (zwróconej do muru) stronie krzyża, w języku niemieckim brzmi: Się wureden bei dem Silberberger Vorsuchen am 26 Novenbr. 1869 auf dem Voelekenplan durch eine beim Anletzten krepirte 8'ge Morsergranate getoedte. Mało kto ze zwiedzających twierdzę turystów, zdaje sobie sprawę, że jeszcze jeden, bliźniaczo podobny krzyż, znajduje się na terenie cmentarza przy kościele katolickim, pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Srebrnej Górze. Stoi on przy murze oddzielającym cmentarz, od schodów łączących ulice Letnią i Ogrodową. W odróżnieniu od krzyża stojącego na terenie twierdzy, posiada on od przodu tylko jedno nazwisko: Johan Jacob Grath.
Pochowani, zgodnie ze swoim wyznaniem, na obu srebrnogórskich cmentarzach, żołnierze należeli do kompanii prób Komisji Badań Artyleryjskich (Versuch Kompanie der Artillerie Pruefung Komission), a ich zadaniem było testowanie nowych rodzajów broni artyleryjskiej, jaka była wprowadzana do wyposażenia pruskiej armii. Ponieśli oni śmierć na skutek przypadkowej eksplozji pocisku podczas badań nad moździerzem oblężniczym o kalibrze 210 mm (8, 26”).
Twierdza poligonem artyleryjskim.
Decyzja o zamknięciu i kasacji twierdzy zapadła w 1867 roku. Wybudowana sto lat wcześniej, za panowania Fryderyk II, w drugiej połowie XIX wieku była już mocno przestarzała. Ewentualna modernizacja wiązała by się z całkowitą przebudową i ogromnymi kosztami, związanymi z jej górskim położeniem. Dodatkowo sens utrzymywania takiej fortyfikacji podważały wysokie koszty eksploatacji, niezdrowy klimat i sytuacja geopolityczna. Mniej więcej od czasu wojen napoleońskich zdawano sobie sprawę, że forteca ta nie będzie znajdowała się na głównym terenie działań wojennych. Po błyskawicznym pruskim zwycięstwie w wojnie z Austrią w roku 1866 było już jasne, że w dobie transportu kolejowego, wysoko położona przełęcz Srebrna, straciła całe swoje militarne znaczenie. Likwidacja twierdzy następowała stopniowo, jednak już w 1869 roku była obiektem opuszczonym. Niepotrzebne już wtedy obiekty poforteczne stały się obiektem testów nad nowoczesną bronią i amunicją. Między innymi w tym okresie, odstrzelono część stropów fortecznych, badając właściwości i możliwości stosowania bawełny strzelniczej. Twierdza straciła swoje znaczenie strategiczne, ale jak widać nadal była wykorzystywana w celach militarnych. Na opuszczone kazamaty, położonej wysoko w górach, twierdzy zwróciła także uwagę Komisja Badań Artyleryjskich, która prowadziła badania mające na celu wdrożenie w armii pruskiej nowego systemu broni artyleryjskiej, w tym moździerzy oblężniczych. Miejsce wybrane było doskonale: z dala od oczu ciekawskich, w odludnej okolicy, gdzie łatwo było kontrolować przybyszy.

Gwintowany moździerz oblężniczy
Moździerze oblężnicze, jako działa stromotorowe, były używane podczas zdobywania twierdz, a służyły do rozbijania stropów kazamat (sklepionych pomieszczeń przysypanych warstwą ziemi), w których zgromadzone były materiały wojenne, żywność lub służących jako schrony dla załogi. Aż do lat 70 XIX wieku, najcięższym typem moździerza, zdolnym przebić nawet najgrubsze stropy, używanym w armii pruskiej, był moździerz 50 funtowy. Było to działo gładkolufowe, o stosunkowo krótkiej (w stosunku do średnicy) lufie, długości 758 mm. Mógł on strzelać pociskami o średnicy 279,3 mm na maksymalną odległość ok. 2 km (2075 m). Pociski w zależności od rodzaju ważyły: 79,4 kg (kule pełne) i 55, 9 kg (granaty).
Granaty, czyli sferyczne pociski wypełnione materiałem wybuchowym, były odlewane asymetrycznie, z tego powodu na dnie posiadały znacznie grubszą ściankę niż na górze, gdzie znajdował się otwór zapałowy, w który był włożony zapalnik. Zapalnikiem był stożkowo ukształtowany kawałek drewna, z wydrążonym rdzeniem, wypełnionym specjalnym rodzajem wolno spalającego się prochu. Zapalenie się zapalnika następowało w momencie owiania kuli przez gazy prochowe, podczas odpalania ładunku miotającego. Tak wystrzelony granat miał tendencję, do upadania ciężkim dnem na cel, a dopiero po pewnym czasie, po dopaleniu się prochu, następowała detonacja ładunku wybuchowego. Oczywiście nie zawsze tak było. Czasami zdarzało się, że granat wybuchał już w powietrzu, przed dotarciem do celu. Szczególnie często takie przypadki miały miejsce, kiedy odległość do celu była na granicy zasięgu działa. Wybuchający w powietrzu granat robił wielkie wrażenie na obrońcach i mógł demoralizować załogę, ale wobec murów i stropów twierdzy był bezsilny. Zdarzało się również, że lont nie zapalił się podczas wystrzału działa lub zgasł podczas lotu pocisku w kierunku celu. Wtedy pocisk spadał i jego jedyną siłą była siła bezwładności swobodnie spadającego ciała.
W połowie XIX wieku ze względu na coraz częstsze stosowanie zarówno strzeleckiej jak i artyleryjskiej broni gwintowanej, zasięg takiego gładkolufowego moździerza stawał się dalece niewystarczający do ostrzału wybranego fragmentu zdobywanej twierdzy. Oblężnicza bateria moździerzy ustawiona w odległości poniżej 2 km, stawała się łatwym celem dla fortecznych dział gwintowanych, i mogła być skutecznie, w krótkim czasie, zdemontowana. Również obsada baterii była narażona na celny ostrzał coraz doskonalszej broni strzeleckiej.
Celem badań, prowadzonych od 1865 roku, było wdrożenie całkowicie nowego moździerza, który byłby w stanie strzelać z dalszej odległości, uzyskiwać większą celność, oraz potrafił przebić coraz grubsze stropy kazamat fortecznych. Zdecydowano się na skonstruowanie moździerza odprzodowego, o spiżowej, gwintowanej lufie. Zastosowanie lufy gwintowanej, oraz wydłużonego pocisku (Lang-granate) zupełnie zmieniło sposób odpalania ładunku burzącego: stabilizowany ruchem obrotowym, wywoływanym przez żłobkowanie lufy, granat o wydłużonym kształcie, trafiał zawsze tym samym końcem w cel, w związku z czym na tym końcu (czubku) można było umieścić zapalnik, który powodował eksplozję dokładnie w momencie uderzenia granatu. Jako środka inicjującego eksplozję używano piorunianu rtęci, materiału który ulega zapłonowi w przypadku uderzenia lub potarcia.
Granaty, które wraz z moździerzem były testowane w listopadzie 1869 roku na terenie opuszczonej srebrnogórskiej fortecy miały właśnie taką konstrukcję. Były to sformowane w kształt głowy cukru cylindryczne metalowe pojemniki o długości 523 mm (2,5 kalibra). Całkowita waga pocisku wynosiła 80 kg w tym ok. 5 kg ładunku wybuchowego. Na czubku znajdował się zapalnik kapiszonowo-uderzeniowy (percussion-schlag zuender).
Działanie tego zapalnika polegało na uderzeniu pobijaka, swobodnie poruszającego się wewnątrz zapalnika, w jednogramowy ładunek piorunianu rtęci. Pomiędzy ładunkiem inicjującym, a pobijakiem, jako zabezpieczenie, przed przypadkowym odpaleniem, znajdowała się zawleczka. W czasie wystrzału pocisku, pobijak cofał się, a zawleczka była wyrzucana na zewnątrz na skutek działania siły odśrodkowej obracającego się pocisku. W momencie trafienia pocisku w cel, pobijak siłą bezwładności przesuwał się do przodu i uderzał w odbezpieczony ładunek piorunianu rtęci. Był to dość prymitywny i zawodny system. Wydaje się, że problemem było niekontrolowane wypadanie zawleczki zabezpieczającej materiał inicjujący, która naturalnie, nie mogła być zbyt ściśle dopasowana. W późniejszych latach stwierdzono, że zapalniki takie powodują liczne wypadki, kiedy nie są z odpowiednią ostrożnością traktowane, co doprowadziło do wydania specjalnej instrukcji dotyczącej procedur związanych z bezpieczeństwem posługiwania się granatami.

Srebrnogórskie próby ogniowe.


Prototyp moździerza spełniający powyższe wymagania był gotowy w połowie września 1869 roku. Powstała ciężka i masywna konstrukcja, która wraz z lawetą ważyła ponad trzy tony. Spiżowa lufa o długości 1530 mm, posiadała wewnętrzną średnicę 209 mm, wyposażona była w 30 bruzd nadających pociskowi ruch obrotowy i ważyła 1600 kg1. Lufa posadowiona była na lawecie dającej możliwość strzału z maksymalnym podniesieniem pod kątem 65 stopni.
W listopadzie tego samego roku przystąpiono do prób ogniowych na terenie srebrnogórskiej fortecy. Jako cel obrano jedno z dzieł twierdzy – Fort Rogowy (Hornwerk). Fort ten, podobnie jak cała twierdza, posiadał stropy kamienno - ceglane o grubości ok. 40 cm. Kazamaty oparte były na sklepieniach o łuku 4,7 m i przysypane z wierzchu warstwą gruntu grubości 0,6 do 1,9 m. Moździerz został ustawiony na wzgórzu Kortunał (Voelkenplan). Jest to wzgórze o wysokości 675 m n.p.m., o płaskim wydłużonym grzbiecie, położone w kierunku południowo zachodnim, w odległości około 3 km od będącego celem ostrzału fortu. Pomiędzy badanym moździerzem a celem, znajdowała się niezamieszkana dolina porośnięta przez lasy. Strzelano opisanymi wyżej granatami o masie całkowitej 80 kg, z ładunkiem burzącym o masie 5 kg, odpalanym zapalnikiem uderzeniowym na bazie piorunianu rtęci. Jako ładunku miotającego używano prochu czarnego w ilości 2,5 kg, a kąt podniesienia lufy ustalono na 59 stopni.
Ponieważ lufa była gwintowana, a pocisk ładowano od przodu, należało go „wkręcić” w gwint lufy. W tym celu, pociski były otaczane z zewnątrz płaszczem z miękkiego metalu, w tym przypadku z ołowiu, a wciśnięcie pocisku w rowkowanie lufy wymagało użycia sporo siły i wprawy. Podczas ładowania, lufa moździerza była opuszczana do pozycji poziomej, a wylot lufy znajdował się na wysokości ok. 130 cm nad poziomem gruntu. Do załadowania pocisku potrzeba było co najmniej czterech kanonierów. Dwóch z nich przynosiło pocisk i przytrzymywało go u wylotu lufy, a kolejnych dwóch za pomocą stempla wciskało 80 kg cylinder w żłobkowanie lufy.
Próby, prowadzone pod dowództwem kapitana Rausch, trwały bez przeszkód, aż do dnia 29 listopada, kiedy to eksplozja pocisku doprowadziła do tragedii: śmieci czterech żołnierzy i poranienie wielu innych, w tym dowódcy działonu. Jak wspomniano wyżej, jako przyczynę wybuchu uznaje się nieostrożne, wynikające z rutyny obchodzenie się z pociskiem jednego z kanonierów. Biorąc pod uwagę wyżej opisany sposób ładowania moździerza, wagę pocisku i sposób detonacji ładunku burzącego, nietrudno sobie wyobrazić co mogło się stać. Najwyraźniej podczas próby załadowania ciężkiego pocisku, w mglisty, chłodny, listopadowy dzień z zapalnika wypadła zawleczka, a sam pocisk wypadł z rąk zmęczonych kanonierów co spowodowało eksplozję.
Podczas testów osiągnięto następujące rezultaty: na 100 oddanych strzałów (przy elewacji 59 stopni), 82 pociski trafiły w stosunkowo mały cel jakim był samotny fort. Zatem przy zasięgu dwa razy większym niż tradycyjnego moździerza, używając pocisków o połowę cięższych i dużo bardziej efektywnych, uzyskano dużo lepsze skupienie w celu. Zauważono natomiast, że warstwa ziemi na stropie kazamat dość dobrze ogranicza skuteczność oddziaływania granatów. Pojedynczy granat uderzający w nasypowy grunt na stropie kazamat powodował powstanie tam krateru o głębokości 1,5 metra i średnicy 4 metrów, ale nie uszkadzał ceglano – kamiennego stropu. Pełną penetrację, czyli przebicie stropu kazamaty uzyskiwano jedyne w miejscu, gdzie całkowicie usunięto grunt nasypowy lub tam gdzie warstwa ochronna gruntu została usunięta poprzednim wybuchem.
Podstawowe wnioski jakie wyciągnięto z prób zostały opisane następująco: celność moździerza z odległości 2800 metrów i przy kącie podniesienia 50 – 60 stopni nie budzi zastrzeżeń, i może on być stosowny do ostrzeliwania celów o wymiarach 75 x 15 metrów. Szczególnie groźny jest dla obiektów o budowie murowanej i dzianiu skarp. Mimo ograniczonej skuteczności przeciwko obiektom przysypanym ziemią, wybuchowe działanie pocisków stanowi duże zagrożenie dla siły żywej przeciwnika ukrytej w takich pomieszczeniach1. Były to na tyle zadowalające wyniki, że zdecydowano (po niewielkich modyfikacjach) o rozpoczęciu produkcji tego typu moździerza, i był on później na wyposażeniu armii pruskiej i niemieckiej znany jako model C/70.

Doświadczenia wojenne.
Konstrukcja przetestowana na terenie opuszczonej twierdzy w Srebrnej Górze, została wykorzystana już nie cały rok później, podczas wojny francusko- niemieckiej w latach 1870/71. W tym okresie moździerze te były w dalszym ciągu traktowane jako broń eksperymentalna i obsługiwana przez żołnierzy Versuch Kompanie. Po raz pierwszy w warunkach bojowych gwintowane moździerze kalibru 21 cm zostały użyte, podczas oblężenia Strassburga, które było prawdopodobnie ostatnim formalnym oblężeniem w historii. W dwa takie działa uzbrojono (8 IX 1870) baterię oblężniczą nr 35. Celem moździerzy była ziemna, nie posiadająca kazamat, jednak z skarpami dzianymi cegłą, luneta (nr 44). Ogień z moździerzy, wraz z ogniem dział z baterii nr 5 (która uzbrojona była w tzw. „skrócone” 15 cm działa gwintowane) był tak skuteczny, że szybko zniszczone dzieło zostało porzucone przez obrońców1. Moździerze te były używane również do ostrzału samego miasta, i tak 24 września, jeden z 80 kilogramowych granatów przebił się przez trzy kondygnacje i wpadł do piwnicy budynku mieszkalnego, niszcząc wszystko na swojej drodze.
Podczas oblężenia Paryża w roku 1871 do ostrzału zewnętrznego pierścienia fortyfikacji, użyto już 6 takich moździerzy. Ustawione one były w trzech bateriach moździerzowych na południowym froncie (po dwie sztuki w każdej) i skierowane na forty: Issy (bateria nr 13), Vanvres (bateria nr 14) i Montrouge (bateria nr 15). Bateria nr 13 rozpoczęła (16 stycznia) całodzienny ogień w celu zniszczenia kazamat fortu Issy. Skutki jakie ostrzał moździerzowy spowodował w jednym ze schronów amunicyjnych tego fortu, widać na ilustracji.
Spadający niemal pionowo pocisk przebił 60 cm strop kazamaty o bardzo wąskim łuku 1,25 m, przykrytej 2 metrową warstwą ziemi! Podobnie w forcie Vanvres, gdzie taki pocisk spadł na taras artyleryjski bastionu i przebił się do poniżej leżącej kazamaty, niszcząc po drodze 75 centymetrowej grubości strop przykryty 80 centymetrami doskonale ubitej (poprzez codzienne używanie) ziemi. Zauważono natomiast, że stropy „elastyczne” (zbudowane z belek, przysypanych 2,5 – 3 metrową warstwą gruntu), albo pokryte warstwą faszyny lub gałęzi skutecznie opierają się niszczącemu działaniu pocisków miotanych z gwintowanych moździerzy oblężniczych.

Testowany w Srebrnej Górze moździerz nie zmienił losów wojny, chociaż niewątpliwie miał swój istotny udział w działaniach przeciwko francuskim twierdzom w latach 1870/71. Zastosowanie gwintowanych moździerzy do ognia pionowego, przy bombardowaniu obiektów fortecznych było całkowitą nowością i było później szeroko komentowane na całym świecie. Miało również znaczący wpływ na rozwój obiektów fortecznych w drugiej połowie XIX wieku. Oglądając niepozorny żeliwny krzyż w kącie dziedzińca Donżonu warto jednak pamiętać, że eksplozje, które rozbrzmiewały w Górach Sowich późną jesienią 1869, niecałe dwa lata później odbijały się echem na Renem i Sekwaną.

niedziela, 17 października 2010

O celności, celowaniu i trafianiu. Cz. 2


Kilka słów o celowaniu.

Dość powszechna opinia, na temat celowania z broni gładkolufowej, sprowadza się do lekceważącego stwierdzenia, że zwyczajnie składano karabiny poziomo. Przecież ta broń nawet nie miała przyrządów celowniczych! Tymczasem w oparciu o źródła można stwierdzić, że już w osiemnastym wieku zdawano sobie doskonale sprawę, że kula nie leci do celu po linii prostej, a po krzywej (zwanej krzywą balistyczną) i wiedziano w jaki sposób celować, tak aby uzyskać największe prawdopodobieństwo trafienia. Celem był naturalnie, nie pojedynczy człowiek, a masa ludzka. Broń wymierzano tak, aby kule trafiały w połowę wysokości człowieka.

Pruski regulamin piechoty z roku 1743 wprowadzał odmienne zasady składania broni dla pierwszego, klęczącego szeregu - który miał trzymać broń poziomo i dla dwu tylnych, stojących - które miały nieco obniżyć lufy. Głowy celujących żołnierzy miały być nieco pochylone, tak aby patrzeć wzdłuż lufy. Jednocześnie oficerom kazano mieć baczenie, czy ludzie nie strzelają w powietrze lub ziemie, czyli nakładano na nich obowiązek korygowania ognia.
Podobne zasady składania broni zawierała instrukcja sporządzona na potrzeby armii kontynentalnej Stanów Zjednoczonych przez pruskiego oficera na służbie amerykańskiej barona von Staubena, gdzie w rozdziale dotyczącym szkolenia kompanii, przy komendzie Cel ! (Take Aim!), czytamy „opuszcza się wylot (muzzle) nieco poniżej poziomu, prawym okiem spoglądając wzdłuż lufy”.



Przy okazji tworzonych ad hoc instrukcji dotyczących walki w szczególnych sytuacjach, wydawano szczegółowe przepisy względem celowania. Tak na przykład, w warunkach walki z insurekcją, przed wkroczeniem wojsk pruskich do Polski w 1794 roku, gen. Favrat wydał rozkaz, nakazujący dopuszczać atakujących chłopów (Bauern) na osiem kroków i oddawać salwę batalionową celując pod kolana.

W podręczniku dla oficerów, autorstwa Scharnhorsta, z roku 1790 zaleca się aby na dystansie 100-150 kroków celować w kolana, 150-200 w pas, a 200 – 250 w głowę przeciwnika.

Simon Vernon, tak określał zasady celowania: „Ogólna zasada jest taka, aby na początku (w miarę zbliżania się przeciwnika) celować wyżej, w kiedy w momencie kiedy przeciwnik podchodzi obniżać punkt celowania, w rezultacie, kiedy jest on już bardzo blisko, celować trzeba w grunt pod nogami”.

sobota, 16 października 2010

O celności, celowaniu i trafianiu. Cz. 1



Wielokrotnie, przy okazji dyskusji na temat taktyki walki piechoty uzbrojonej w gładkolufowe karabiny skałkowe, pojawia się kwestia celności tej broni. Spektrum opinii wypowiadanych przy tym przez „specjalistów” jest szerokie, od całkowitego lekceważenia, jako ognistych kijów do straszenia, po nieprawdopodobne opowieści o strzelach trafiających w oko, z odległości 500 metrów. Warto do tej dyskusji dorzucić garść faktów i twardych dowodów, opartych o badania empiryczne. Tak się składa, że dokładnie 200 lat temu, w roku 1810, na poligonie pod Poczdamem, pod kierownictwem Gerharda Scharnhorsta, wykonano testy nad różnymi typami broni skałkowej, będącej na wyposażeniu armii europejskich. Ten tekst został oparty o wyniki tych badań, opublikowane w roku 1813 pod tytułem: Uber der Wirkung des Feurgewehrs.



Przedmiotem testów były następujące modele broni:
"staropruski" karabin z prosta kolbą (M1780/87), "nowopruski" karabin z wygiętą kolbą (M1809), pruski karabin Nothardta (M1801), karabin francuski (1777/ANIX), karabin angielski (Brown Bess, New Land Pattern), karabin szwedzki i karabin rosyjski, przy czym dla dwu ostatnich nie udało mi się ustalić konkretnych modelów.

Metodyka.
Teren była całkowicie płaski, bez wzniesień ani przeszkód terenowych. Strzelanie odbywało się cyklami po 200 strzałów, które oddawane były przez 10 żołnierzy, z których każdy oddawał po 20 strzałów w kierunku celu. W trakcie testów mierzono również czas, jaki potrzebny był do oddania 20 strzałów. Celem była drewniana ściana, zbudowana z calowej grubości desek, o długości 100 kroków i wysokości 6 stóp. Strzelanie odbywało się na dystansie 100, 200, 300, 400, 500 i 600 kroków. Już w czasie testów przeprowadzanych w roku 1800, zauważono, że jeżeli broń jest skierowana poziomo i wycelowana w połowę wysokości człowieka, to kule spadają na ziemię w odległości najdalej 200 – 250 kroków. Podczas prób w 1810, na dystansie 100 kroków celowano do linii położonej na wysokości 3 stóp, ale dla karabinów szwedzkich, rosyjskich i angielskich, musiano tę linię obniżyć do wysokości jednej stopy nad poziomem gruntu, gdyż w czasie testów zauważono, że wiele pocisków przelatuje górą nad celem ! Na dystansie 200 kroków, celowano na wysokości 3 stóp nad poziomem gruntu, a na dystansie 300 kroków, na wysokość 5 stóp nad ziemią, czyli jedną stopę poniżej górnej krawędzi ściany. Na dystansie 400, 500 i 600 kroków celowano na „wysokość bagnetu” a więc na wysokość jeźdźca, czyli jedną stopę powyżej wysokości ściany.



Wyniki.
Szybkostrzelność.
Podczas testów na dystansie 300 kroków mierzono czas, jaki potrzebny był do oddania 20 strzałów. Wyniki różniły się znacznie od siebie, gdyż najkrótszy zmierzony czas to było 7½ minuty a najdłuższe wynosiły 13 do 14 minut. Przeciętne wyniki szybkostrzelności dla poszczególnych modeli wyniosły: M1780/87 – 2,22 [strzałów na minutę]; M1809 – 2,5; M1801 – 2,29; 1777/ANIX – 2,0; karabin rosyjski – 2,0, dla Brown Bess i karabinu szwedzkiego – brak danych.

Skuteczność:
Wyniki trafień zostały przedstawione na wykresie. Jak widać, na najkrótszym dystansie 100 kroków, wyniki różnią się najbardziej, aby na dystansie 300 – 400 kroków osiągnąć podobne wartości dla wszystkich modeli.



Wnioski.
Wnioskiem jaki autor wysnuł z wyników badań była ogólna formuła, że na dystansie 100 kroków w cel trafia ¾ , na dystansie 200 kroków, ½ a na dystansie 300 metrów, 1/3 wystrzelonych kul. W oparciu o wykres i porównując poszczególne modele można jeszcze zauważyć, że
- charakterystyki modeli ANIX, M1801 i M1809 są prawie identyczne
- zaskakuje bardzo niska skuteczność karabinu M1780/87 (staropruski), który był główną bronią ręczną Prusaków w kampanii 1806/07, oraz daleka od "legendarnej" szybkostrzelność.
- skuteczność na dystansie 500 – 600 kroków jest bliska zeru.

wtorek, 12 października 2010

Od Iławy do Iławy.

W czasie bitwy pod Pruską Iławą, 8 lutego, około godz 14:00, pod atakami korpusu Davouta, rosyjskie lewe skrzydło cofnęło się, a Benningsen, stracił możliwość wycofywania się przez Lampash. Napoleon spodziewał się rychłego przybycia korpusu Neya, który z rejonu Orchen (Orsy) i Eichen (Dęby) miał kierować się na Althof (Orechowo), a w rezultacie zamknąć drogę odwrotu Rosjan przez Schmoditten (Rjabinowka). W ten sposób armia rosyjska znalazła by się w okrążeniu, a Napoleon, powtarzając manewr kanneński, odniósł by druzgocące zwycięstwo. Pojawienie się Prusaków, zamiast spodziewanego Ney'a, i ich brawurowy, przeprowadzony jak na manewrach, atak, zmieniło w znaczący sposób wynik starcia. Poniższa relacja, jest próbą rekonstrukcji wydarzeń jakie miały miejsce w dniach poprzedzających przybycie pruskiego korpusy generała L'Estocq na pole bitwy pod Pruską Iławą. Podczas pisania celowo pominąłem wszystkie informacje o sytuacji strategicznej i operacyjnej (między innymi o ruchach korpusów Wielkiej Armii), które są dzisiaj dokonale znane historykom i do których można w każdej chwili sięgnąć.

Hussenheim, 8 lutego 1807, 3:00.
W wiejskiej chacie zagubionej wśród lasów i pagórków Prus Wschodnich, dowodzący pruskim korpusem generał Anton Wilhelm von L'Estocq przeciera podkrążone, niewyspane oczy. Jest zmęczony i zdrożony jak całe wojsko. Od 2 lutego, czyli od dnia wyjścia z Iławy, jego korpus pokonał ponad 150 km po kiepskich, zaśnieżonych drogach. Jest zimno, za dnia temperatura nie jest dotkliwa, jakieś 4-5 stopni poniżej zera, ale nocą spada do kilkunastu stopni mrozu, a przenikliwy wiatr zwiększa uczucie chłodu. Gruntowe, w czasie trwającej od jesieni wojny, rozjeżdżone setkami kół i rozdeptane tysiącami butów, wschodniopruskie drogi zamieniły się najpierw w błoto, potem zmarzły w twarde jak skała koleiny, a następnie pokryły się śniegiem, zdradziecko skrywając swoje nierówności i ostre krawędzie. Nawet za dnia postawienie nogi dla człowieka lub konia jest ryzykowne. Nocą, w skąpym świetle latarni, żołnierze piechoty, oszronieni zamarzającą parą własnych oddechów, wyglądają jak zataczające się upiory. Konie nie wyglądają lepiej, pozbawione od tygodnia porządnej paszy, przypominają własne szkielety obciągnięte skórą. Można jeszcze jechać na nich stępa, ale galop jest wykluczony.

Zimowa ofensywa sprzymierzonych rozwijała się owocnie, pruski korpus, wzmocniony dwoma pułkami rosyjskimi liczył ok. 15 000 ludzi i w końcu stycznia siłami głównymi osiągnął Kisielice(ok. 20 km na zachód od Iławy), z pikietami na linii Łasin – Biskupiec. Nieprzyjaciel cofał się praktycznie bez walki. Pod Grudziądzem stanął major Borstell ze 150 osobowym oddziałem Garde du Corps, odblokowując tym samym twierdzę, a pod Kwidzynem gen. Roquette ucierał się z polskimi powstańcami, którzy wykorzystując zamarzniętą Wisłę, przechodzili na jej prawy brzeg. Planowano też dalsze kroki, we współudziale garnizonu Gdańska, w dniu 2 lutego miano zaatakować i zdobyć Gniew. W tym celu w kierunku Kwidzyna wymaszerował pułk dragonów generała Esebecka, któremu przydzielono kałuski pułk piechoty i półbaterię konną. Tymczasem już 1 lutego przyszedł rozkaz aby nawiązać kontakt z prawym skrzydłem rosyjskim w Ostródzie, tak więc L'Estocq musiał zrezygnować z kroków ofensywnych i przesunął się siłami głównymi pod Iławę, gdzie stanął 2 lutego po południu. W celu osłonięcia marszu lotną brygadę Rouquette przesunięto nad Osę, Borstell miał pilnować prawego brzegu Wisły pomiędzy Gniewem a Nowem, a Esebeck dostał rozkaz posuwania się an Kisielice i Iławę. O 5 rano (3 lutego) wymaszerowano w dwu kolumnach w kierunku Ostródy, gdzie dotarto późnym wieczorem. Siły główne w Tyrowie, a brygady forpocztowe (Bulowa i Maltzhama) na prawo od nich, zajęły drogi na Olsztynek i Lubawę. W Ostródzie czekał już kolejny rozkaz: koncentracja całej armii pod Jonkowem! W związku z francuską kontrofensywą Benningsen pisał : “Cały pruski korpus musi się szybko ze mną połączyć nad Łyną, a w swoim marszu zająć drogę Olszynek – Jonkowo, tak aby zasłonić prawą flankę armii rosyjskiej, przeciwko której wróg już podjął kroki”.
Jeszcze wieczorem wydano stosowne rozkazy: brygady forpocztowe Maltzhana i Bulowa oraz wsparcie Kluchznera4 zbiorą się o 7 na drodze do Olsztynka, skąd przejdą pod Łuktę, siły główne, o 8 rano, uformują kolumnę na drodze do Morąga, dotychczasowa straż przednia – brygada Prittwitza – utworzy ariergardę kolumny głównej. Rezerwa generała Plotza przejdzie z Miłomłyna do Wilnowa (na wschód od jeziora Narie) gdzie będzie oczekiwać kolejnych rozkazów. To miał być spacerek! Z Ostródy do Jonkowa jest ledwie dzień marszu!



Benningsen i jego ciągle nieaktualne rozkazy ! Ledwie sformowano kolumny marszowe nadszedł kolejny list, z nowymi dyspozycjami! “Ponieważ pozycja pod Jonkowem okazała się nie do utrzymania – pisał Benningsen – a odwrót na Bartoszyce jest niemożliwy, gdyż zajęto wszystkie przejścia przez Łynę, armia rosyjska będzie się wycofywać w kierunku Lubomina, gdzie będzie oczekiwać wroga; generał L'Estoq powinien w takim razie natychmiast tam się udać i stanąć na prawej flance armii rosyjskiej”. Na Lubomin! To dwa razy dalej niż Jonkowo, do tego w innym kierunku! Zum Teufel!Trzeba natychmiast zając przeprawy na Pasłęce zanim zrobią to Francuzi! Wprawdzie rzeki są zamarznięte, ale głębokie doliny w jakich płyną, są zasypane śniegiem, pokonać je można tylko po mostach. Trzeba w końcu, obrócić cały korpus, którego straże przednie są na południu, a maszerować trzeba na północ. Wschodniopruskie lasy, to nie plac manewrowy pod Poczdamem, na to wszystko trzeba czasu, a Benningsen nagli. Generał L'Estoq zadecydował, że przeprawi się przez Pasłękę w Kalistach-Dąbrówce.
Natychmiast wysłano odpowiednie rozkazy. Plotz, który był w drodze na Wilnowo miał przejść dalej do Brzydowa i Ględ, stamtąd wysłać mieszany oddział, który miał zająć most nad Pasłęką pod Kalistami, a następnie wysłać patrole na prawy brzeg do Skolit i Garzewa. Siły główne miały posunąć się na północ i stanąć pomiędzy Morągiem a Lasem Ostródzkim, ariergarda w Rusi. Brygady straży przedniej miały się rozlokować wzdłuż Pasłęki: Bulowa – pomiędzy Łuktą a Łęgutami, Maltzhana – pod Mostkowem, a wsparcie Kluchznera – pomiędzy nimi, na północ od Łukty. Brygady te miały wysłać pikiety na prawy brzeg rzeki, odpowiednio do wsi: Stękiny, Kawkowo i Szałastry. Jednocześnie ustalono, marszruty na następny dzień (5 II). Siły główne miały w gotowości, na północ od Morąga, o 9 rano, ariergarda w Morągu o 11, rezerwa Plotza, miała przesunąć się na północ i być gotowa o 12 w Warkałkach (na południe od Miłakowa) i o tej samej porze, brygady straży przedniej, miały zająć miejsce rezerwy pod Włodowem. Cały manewr miał się odbyć, oczywiście, pod osłoną pikiet na prawym brzegu Pasłęki.
Niestety, zimowa pora, zaśnieżone drogi, zmiany planów – to wszystko nie sprzyjało wykonaniu rozkazów. Brygady straży przedniej, które, zgodnie z dyspozycjami z dnia poprzedniego były już w marszu, zgubiły drogę, dotarły do Łukty dopiero o 19, oficer ordynansowy, wiozący zmianę rozkazów dotarł tam dopiero o 20, w związku z czym nie wysłano już pikiet na prawy brzeg Pasłęki, biorąc ognie ognisk po wschodniej stronie za pozycje rosyjskie! Również gen. Plotz nie osiągnął swoich kwater przed zmrokiem, ten jednak przekonał się, że na drugim brzegu rzeki stoją już siły przeciwnika. Przez cały dzień, mimo że niektóre oddziały pokonały po kilkadziesiąt kilometrów, cały korpus praktycznie nie ruszył się z miejsca, nie rozpoznano też siły nieprzyjaciela!
Około 5 rano, do kwatery L'Estoqe w Morągu dotarły wiadomości, że przeprawa przez Kalisty jest niemożliwa, bo po drugiej stronie Pasłęki stoją wojska francuskie. Gdzie w takim razie jest Benningsen? Wycofał się bardziej na północ? Nie ma wyjścia trzeba posunąć się bardziej na północ. Zamiana punktów zbornych była już niemożliwa, bo wojsko zdążyło wymaszerować na pozycje. Oficerowie ordynansowi ponownie wsiedli na konie. Niech Plotz przejdzie przez , Miłakowo i zatrzyma się w Dobrym, siły główne przejdą dalej na północ, przeprawią się przez Spędy. Brygady straży przedniej przez Sportyny i Pityny, a potem pomaszerują na północ od Ornety, do Bażyn, gdzie osłonią moją flankę!
W celu zajęcia przepraw, z sił głównych został wysłany batalion dragonów Auer. Ledwie L'Estoqe ruszył z miejsca, dotarł do niego kurier z informacją, że Miłaków też już jest zajęty przez francuską kawalerię, która starła się z dragonami Auer próbującymi zająć przeprawy w Soprtynach i Pitynach. Generał, dla wzmocnienia Plotza, który miał zająć Miłaków, wysłał drugi batalion dragonów Auer, a sam, zgodnie z planem kontynuował marsz na Dobry. Podjął decyzję która kosztowała go utratę 1/3 swoich sił!

Plotz, mając do dyspozycji dwa pułki piechoty (Plotz i Ruitz), dwa bataliony grenadierów (Braun i Massow) i 1 1/2 baterii artylerii konnej, po wzmocnieniu pułkiem dragonów zaczął posuwać się, w szyku bojowym w kierunku Miłakowa, kiedy usłyszano huk wystrzałów z kierunku Włodowa. Mając przed sobą słabe siły przeciwnika, postanowił najpierw zająć miasto, a potem ruszyć na pomoc brygadom straży przedniej, które musiały toczyć, oceniając po odgłosach, ciężkie boje. Faktycznie, na widok pruskiej brygady, pułk francuskiej jazdy, pierzchnął z Miłakowa na południe, w kierunku Trukajn. Plotz, zajął miasto, obstawił piechotą i wysłał kawalerię w kierunku Włodowa, która szybko powróciła: w kierunku Miłakowa zmierzały duże siły nieprzyjacielskiej piechoty i kawalerii! Plotz zorientował się, że ma do czynienia, nie z pojedynczym podjazdem a większym zgrupowaniem.
W rzeczywistości, były to czołowe dywizje VI Korpusu Wielkiej Armii. L'Estocq nie wiedział, że już dzień wcześniej, Napoleon otrzymał wiadomość o silnym ugrupowaniu, które usiłuje przeprawić się przez Pasłękę. Szybko zorientował się, że chodzi o Prusaków, o których dotychczas nie miał informacji i nakazał Neyowi, aby ten odciął pruski korpus od armii rosyjskiej. Ney otrzymał ten rozkaz rano i szybko przeprawił się przez Pasłękę pod Kalistami, a w tej chwili pełną siłą maszerował trasą przez Włodowo na Miłaków Na wojnie często decyduje przypadek, tego dnia szczęście sprzyjało Neyowi. Przeprawę rozpoczął po odejściu z tego rejonu Plotza, a zanim, na pozycję pod Włodowem, dotarł Bulow.
Ten pierwszy, nie widząc możliwości stawienia czoła przeciwnikowi, w całkowitym porządku, bez strat, wycofał się na Dobry. Ten drugi, nie wiedząc z kim ma do czynienia - zaatakował!
Brygady straży przedniej, były mieszanymi, złożonymi z wszystkich rodzajów wojsk oddziałami, pomiędzy które rozdzielono bataliony lekkiej piechoty: Wackenitz, Bulow, Schachtmeyer i Bergen, drugi batalion pułku piechoty liniowej Besser, drugi batalion huzarów Prittwitz, batalion Towarzyszy i baterię konnej artylerii Graumann. Około 11, w dalszym ciągu wykonując dyspozycje z dnia poprzedniego, gdyż oficer ordynansowy wysłany z nowymi rozkazami wpadł w ręce Francuzów, obie brygady forpocztowe posuwały się od Wilnowa w kierunku Włodowa. Zarówno Bulow jak i Maltzhan myśleli, że przeprawę prze Pasłękę utrzymują pikiety Plotza, a na drugim brzegu stoi armia rosyjska. Kiedy kolumny mijały Brzeźno, od czoła dało się słyszeć pojedyncze strzały, które początkowo wzięto za pomyłkowe ostrzelanie fizylierów przez kozaków. Po około kwadransie, okazało się że zalesiony pagórek przed Włodowem zajmuje francuska lekka piechota.
Pułkownik Maltzahn, który znajdował się na szpicy kolumny zaatakował przeciwnika w lasku, Bulow przesunął się bardziej na lewo i rzucił huzarów jeszcze bardziej w lewo w celu odcięcia Francuzom odwrotu. Obaj byli przeświadczeni, że mają do czynienia ze strażą przednią jakiegoś zgrupowania przeciwnika i chcieli się przebić do sił głównych, które, zgodnie z ostatnim znanym rozkazem, powinny się posuwać, zbieżnym marszem na Kalisty. Po wyparciu nieprzyjacielskiej piechoty z pomiędzy drzew, obie brygady stanęły na otwartej przestrzeni, w odległości kilkuset kroków od Włodowa, akurat w sam raz, aby zobaczyć, jak cały VI korpus, robi lewo zwrot i rozwija swoje pułki do natarcia... Scheisse!
Ney zaatakował w trzech kolumnach, interwały wypełniając tyralierami. Mając kilkukrotną przewagę, nie miał trudności z odbiciem lasku. Prusacy zaczęli się cofać, przy czym ich lewe skrzydło zostało mocno poturbowane. Po wyjściu na otwartą przestrzeń, brygada utworzyła wielki czworobok, złożony z czterech batalionów fizylierskich. Na lewej flance stanął batalion pułku Besser, który w krytycznym momencie, formowania czworoboku, zatrzymał atakującego nieprzyjaciela salwą batalionową. Na prawej flance z nieprzyjacielską jazdą ucierali się huzarzy Prittwitza, a batalion Towarzyszy osłaniał czoło. Tak sformowana brygada rozpoczęła powolny odwrót w kierunku Morąga. Ostro się ostrzeliwując, czworobok dotarł do Wilnowa, gdzie wpadł na własne tabory, które zatarasowały przejście. Szyk się rozsypał, a kawaleria “piekielnej dywizji” Lasalla, rozniosła piechotę na szablach. W ostatniej chwili, szczęśliwa szarża huzarów, ocaliła część piechoty, która uciekała do Morąga, ścigana przez Francuzów, aż do zmroku. Pruskie straty wyniosły 35 oficerów i 1100 żołnierzy, do niewoli dostał się generał Kluchtzner, staruszek (rocznik 1736), weteran wojny siedmioletniej. Pułkownik Bulow, został postrzelony w ramie. Wieczorem, na kwaterach w Morągu, pocieszał swoich zmęczonych i zniechęconych oficerów: Odwagi Panowie, te kurduple nieźle nas dzisiaj pobili, następnym razem my ich stłuczemy ! Następnym razem, czyli w czerwcu 1807 się nie udało, ale jako generał-porucznik von Bulow, we wrześniu 1813 (pod Dennewitz) wziął srogi rewanż na Ney'u, a czerwcu 1815 mógł się cieszyć z ostatecznego pokonania Napoleona. Tymczasem Ney odtrąbił zwycięstwo, a Cesarzowi chełpliwie zameldował że... rozbił cały korpus L'Estocqa.



Strata była bolesna, ale siły główne pruskiego korpusu forsownym marszem na północ, po bocznych drogach, przeprawiły się w końcu przez Pasłękę pod Spędami i nocą zajęły kwatery w Osetniku. Tempo spowalniały dwie baterie ciężkiej artylerii, dla których trzeba było w wielu miejscach budować przejścia. Po drodze, dotarły do L'Estocqa dyspozycje Benningsena, który informował, że będzie się wycofywał na Górowo, a w razie potrzeby Alembork, gdzie będzie chciał utrzymać mocną pozycję L'Estocq stanął ze sztabem w Gładyszach (Schloditten), w pałacu rodziny zu Dohna. Z rosnącym zdenerwowaniem oczekiwał wieści o swojej straży przedniej, po której zaginął ślad, martwił się powolnym tempem marszu, zbytnim rozciągnięciem kolumny. Na następny dzień (6 II), jako punkt zborny wyznaczono drogę pomiędzy wioskami Długobór i Pakosze. Planowano dojść do Lelkowa, ale zmęczeni nocnym marszem żołnierze (wielu w ogóle nie spało), powoli zbierali się do wymarszu. Nie będąc naciskanym przez nieprzyjaciela, generał, po krótkim marszu na Sawity postanowił dać ludziom dzień odpoczynku. Wydano chleb i gorzałkę. Do Benningsena, po rozkazy pojechał porucznik Kursell. W krótkim czasie powrócił z ustnym poleceniem marszu na Rositten (Bogatowo - pomiędzy Cyntami a Iławą), stamtąd do drogi Królewiec – Iława, którą korpus dołączy do armii rosyjskiej. Jednocześnie głównodowodzący prosił o osobiste przybycie generałów Ruchela i L'Estocq do Iławy. Do korpusu dołączył też Scharnhorst5, który od 31 stycznia przebywał z Benningsenem.
Na następny dzień (7 II) zaplanowano wymarsz na godz 6 rano. Generał L'Estocq z pułkownikiem Scharnhorstem wyruszyli konno, przez Kandyty i Orsy do Iławy, do sztabu Benningsena. Daleko nie ujechali. Obaj oficerowie, przekonali się, że Wielka Armia w pościgu za Rosjanami podciągnęła już pod Iławę, uznali więc, za konieczne, pozostanie z własnymi żołnierzami (do sztabu wysłany został ponownie porucznik Kursell) i z Ors udali się bezpośrednio do Hussehnen (Pogranicznoje), gdzie zaplanowano kwatery na najbliższą noc. Ten etap marszu dla korpusu pruskiego był wyjątkowo męczący. Licząc od punktu zbornego, przez Lelkowo, Głębock, Roditten (Nagornoje), Rositten (Bogatowo) do etapu w Hussehnen, zrobiono 30 km, ale doliczając dojścia z, i do kwater, można liczyć 40 km. W rejon Rositten i Hussehnen oddziały ściągały całą noc.

Hussehnen, 8 lutego 1807, godz 3:30.
Do kwatery L'Estocqa wchodzi porucznik Kursell, otrzepując śnieg z munduru i butów budzi drzemiącego w kącie Scharnhorsta. L'Estocq wzrokiem zaprasza pułkownika do stołu. “Jakie wieści Kursell?" Młody porucznik, ma popękane od mrozu usta, ale stara się jak może: Hrabia Benningsen od wczoraj broni się pod Eylau i prosi o jak najszybsze przybycie wojsk generała do siebie! A WIĘC BITWA! Kursell wychodzi, a L'Estocq pytająco spogląda na rodaka (obaj są Hanowerczykami). Co robimy Scharnhorst? Idziemy się bić czy ratujemy to co zostało?
Dwie głowy pochylają się nad mapą. Najkrótsza droga do Eylau wiedzie przez: Wackern (Jelanowka) , Waldecke , Schlautienen (Czapajewo), Gorcken (Dubrowka) i Althof. Decyzja nie jest prosta. Wieczorem, dragoni Auer, którzy osłaniali marsz kolumny od strony Pieniężna meldowali o potyczce, z maszerującymi na Althof, forpocztami Neya. Dołączenie, do armii Rosyjskiej, oznaczać będzie skrajnie niebezpieczny marsz flankowy, przed czołem przeważających sił nieprzyjaciela, po trudnym, pagórkowatym i zalesionym terenie. Nie ma co liczyć na Plotza, który raportuje duże spóźnienie w marszu. Można się wycofać na Krzyżborg i osłaniać Królewiec, czy nie tego chciałby Król? W końcu to druga stolica Prus! Można by się połączyć z Esebeckem, który był w drodze z Bartoszyc i Mahlzhanem, który przez Pasłęk i Bartoszyce prowadził resztki brygady straży przedniej, które umknęły spod Włodowa. Scharnhorst patrzy przed siebie, nieobecnym wzrokiem. Gramy o wysoką stawkę! Trzeba się bić! Przy odrobinie szczęścia uda się nam!
Bitwa postanowiona. Trzeba się pozbyć ciężarów i przygotować na najgorsze. Tabory powędrowały na Bomben i przez Frisching miały dotrzeć do Glaufhenien. Dwie baterie artylerii pieszej, które tak spowalniały marsz, wysłano jeszcze nocą do Benningsena (dotarła jedna, druga utknęła po drodze). Batalion grenadierów Chlebowski ze szwadronem kirasjerów Wagenfeld pomaszerują na Muhlhausen (Gwardiejskoje) gdzie zabezpieczą ewentualny odwrót na Królewiec. Esebeck i Mahlzhan niech staną nad Frisching, na południe od Królewca.

Hussehnen, 8 lutego 1807, godz 6:00.
Do sił głównych dołącza Plotz, ale żołnierze padają ze zmęczenia, przez 24 godziny maszerowali, pozbawieni ognia, strawy i możliwości odpoczynku. Bez rozkazu, co było niewiarygodne w pruskiej armii, udają się do ciepłych jeszcze kwater, które akurat opuszczają ich koledzy ściągający na zbiórkę. Donnerwetter! Nie ma mowy aby wzięli udział w bitwie. Zamiast tego Plotz, po krótkiej przerwie odpoczynku ma dołączyć lub wycofywać się na Krzyżborg.

Hussehnen, 8 lutego 1807, godz 8:00.
Świta. Po mroźnej nocy (nad ranem temperatura spadła do minus 17 stopni), widać że będzie zmiana pogody. Niskie chmury i porwisty, północnozachodni wiatr, który zwiewa śnieg z pól, tworząc zaspy, zapowiadają śnieżyce.
Na drodze między Rositten a Hussehnen w porządku marszowym stoją ostatni przedstawiciele sławnej armii pruskiej. Awangarda - 10 szwadronów dragonów Auer i bateria artylerii konnej - w szpicy 120 koni z regimentów Towarzyszy i dragonów Auer; siły główne – 7 batalionów piechoty (pułki: Wyburg, Schonninig, Ruchel) , 2 bataliony grenadierskie (Schieffen i Fabecky) i 19 szwadronów ( Towarzyszy, dragonów Baczko i kirasjerów Wagenfelda); ariergarda – 1 batalion lekkiej piechoty (Sutterheim), 5 szwadronów huzarów (Prittwitz) i pół baterii artylerii konnej. Ruszyli.
Rozciągnięta na kilometr długości kolumna wychodziła z lasku, który rogiem zachodził przez drogę pomiędzy Wackern a Schautinien, gdy na wzgórzu po prawej dostrzeżono 8-10 jeźdźców. Wysłane na przeciwko 5 szwadronów dragonów Auer rozpoznało szpice korpusu Neya, który z południa szły w kierunku Schautinien. L'Estocq wysłał w kierunku nieprzyjacielskiej jazdy dodatkowe 5 szwadronów dragonów i 10 szwadronów Towarzyszy, oraz baterię artylerii konnej (Bredow), a przez las, na lewą flankę nieprzyjaciela 2 kompanie piechoty Shoenning i 3 kompanie Rosjan z pułku wyborskiego. Pod ogniem artylerii i muszkieterów, nieprzyjacielska kolumna się zatrzymała. Dało to czas, na przeanalizowanie sytuacji, widząc kierunek na Schautinien nieaktualny, L'Estocq postanowił szukać drogi bardziej na północ i skierował kolumnę na Pompicken (Dolgorukowo), odwołując jednocześnie dragonów i artylerię konną. W tym momencie dało się słyszeć odgłosy bitwy na zachodzie. To lewa kolumna Neya maszerowała na Wackern. W obliczu niebezpieczeństwa, przyspieszono marsz tyłu kolumny przez tę miejscowość. Ariergarda Prittwitza, która jeszcze znajdowała się przed Wackern, zaatakowała Francuzów od lewej flanki. Kapitan Krauseneck na czele swoje kompanii fizylierów (batalion Sutterheim) prowadził ogień na tyle długo, że ostatnie oddziały sił głównych (dragoni Baczko i kirasjerzy Wagenfels) zdążyli się przemknąć przez Wackern, sam jednak został odepchnięty w kierunku wsi i podążył za siłami głównymi. Tymczasem nieprzyjaciel zajął Wackern odcinając ariergardę od korpusu. Jeszcze tylko pułkownik Sutterheim, na czele Lejbkompanii, atakiem na bagnety przedarł się przez zabudowania i dołączył do kompanii Krauseneck'a, kiedy Francuzi zajęli cały teren na prawo i na lewo od wioski.
Prittwitz był w pułapce.. Pod osłoną półbaterii artylerii konnej, która celnym ognień otworzyła drogę, zaczął przemieszczać się w kierunku Krzyżborga. Na wojnie często decyduje przypadek, tego dnia szczęście nie sprzyjało Neyowi. Wściekłe ataki fizylierów, a w szczególności ogień artylerii (3 działa 6 funtowe) spowodowało, że marne resztki ariergardy (2 bataliony lekkiej piechoty i 5 szwadronów huzarów), wziął za wycofujący się korpus L'Estocqa i zamiast do Iławy, skierował się na Krzyżborg! Za starcie pod Wackern, dowódca półbaterii artylerii konnej, niespełna trzydziestoletni podporucznik (urodziny będzie miał 15 marca), dostał najwyższe pruskie odznaczenie wojskowe - order Pour la Merite. Ten podporucznik, w 1812, już jako pułkownik Księstwa Warszawskiego dostanie Legię Honorową i krzyż Virtuti Militari, a w 1831, jako generał Wojska Polskiego zginie od rosyjskich bagnetów. Nazywał się Józef Longin Sowiński.



W czasie, gdy VI Korpus atakował Wackern, 5 kompanii piechoty, z pułków wyborskiego i Schonning, bez problemu dołączyło do sił głównych. Lecz prawa kolumna Neya, w dalszym ciągu podążała za L'Estocqem. Po minięciu Pompicken, krawędź wsi obsadził batalion grenadierów Fabecky, przy pomocy baterii artylerii i kirasjerów Wagenfels, odrzucili przeciwnika, po czym podążyli za siłami głównymi. Po jakimś czasie, Francuzi ponownie zaatakowali, tym razem od zachodu, ale zostali powstrzymani przez dwie kompanie fizylierów Sutterheima (te same które przedzierały się przez Wackern) i półbaterię Renzel. Wszytko to dało niezbędny czas, aby L'Estocq oderwał się od nieprzyjaciela. Ney tymczasem coraz bardziej był zaabsorbowany atakami na ariergardę Prittwitza, który cofając się na Krzyżbork, natknął się na brygadę rezerwową Plotza! Ten ostatni, wychodząc z dwugodzinnym opóźnieniem, słysząc odgłosy bitwy, poszedł okrężną drogą przez Bomben. Razem z Prittwitzem, stawili twardszy opór, który jeszcze bardziej przekonał Ney'a o słuszności manewru na Krzyżbork.
L'Estoq tymczasem, już nie naciskany przez nieprzyjaciela, przez Graventhien (Kamyszewo) dotarł do Drangsitten (Awgustowka). W tej ostatniej wiosce, zostawił dla obrony mostu na rzeczce Pasmar batalion grenadierów Schlieffen, do którego dołączyły dwie mocno znużone potyczkami, kompanie fizylierów Sutterheim. Do Althof dotarł ok. 13.
Po wysłaniu pododdziałów nad dolną Wisłę (Roquette, Borstell i Esebeck), po utracie pod Włodowem brygad straży przedniej (Bulow i Mahlzan), po odcięciu pod Wackern ariergardy i rezerwy (Prittwitz i Plotz), oraz detaszowaniu grenadierów Schlieffen – na pole bitwy L'Estocq przyprowadził korpus w sile: 9 ½ batalionu, 29 szwadronów i 2 baterii artylerii konnej – łącznie 5584 żołnierzy i oficerów.