Witam wszystkich, którzy celowo lub przypadkiem zawitali na moją stronę. Zachęcam do czytania, studiowania i komentowania zamieszczonych tu artykułów. Są one efektem moich przemyśleń, a zainspirowane niekończącymi się dyskusjami jakie prowadzę, tak przy ogniskach na biwakach historycznych, jak i w społecznościach internetowych. Mimo iż staram się, aby informacje w nich zawarte miały uzasadnienie w źródłach, to może mi się zdarzyć potknięcie. Proszę zatem o wyrozumiałość i konstruktywną krytykę.

Mam nadzieję, że lektura będzie ciekawa, a chciałbym aby była inspirująca.

Pozdrawiam!

środa, 3 listopada 2010

Żelazne Krzyże w Srebrnej Górze



Żelazny Krzyż to pruskie potem niemieckie odznaczenie wojskowe, ustanowione przez króla Prus Fryderyka Wilhelma III we Wrocławiu (10 marca 1813), podczas tzw. wojny wyzwoleńczej toczonej z napoleońska Francją. Nadawane było za męstwo na polu walki. Bywali jednak żołnierze, którzy mimo, że z narażeniem życia wykonywali trudne zadania, nie mieli szansy otrzymać choćby najskromniejszego odznaczenia, a jedyne krzyże na jakie mogli liczyć, były to krzyże nagrobne. Również żelazne.
Na dziedzińcu Donżonu twierdzy w Srebrnej Górze, w jego południowo zachodnim narożniku, tuż przy wejściu do baszty Nowowiejskiej, pod murem stoi żeliwny, nieco zardzewiały krzyż. Tabliczka umieszczona w jego sąsiedztwie informuje, że jest to krzyż nagrobny, przeniesiony na teren twierdzy ze zlikwidowanego cmentarza ewangelickiego w miasteczku, a upamiętnia on śmierć trzech kanonierów, zabitych i zmarłych wskutek ran, odniesionych podczas testów artyleryjskich w listopadzie 1869 roku. Pod krzyżem tym, we wspólnej mogile pochowani zostali: August Gotthof, Herman Huebner, August Rohan. Napis na tylnej (zwróconej do muru) stronie krzyża, w języku niemieckim brzmi: Się wureden bei dem Silberberger Vorsuchen am 26 Novenbr. 1869 auf dem Voelekenplan durch eine beim Anletzten krepirte 8'ge Morsergranate getoedte. Mało kto ze zwiedzających twierdzę turystów, zdaje sobie sprawę, że jeszcze jeden, bliźniaczo podobny krzyż, znajduje się na terenie cmentarza przy kościele katolickim, pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Srebrnej Górze. Stoi on przy murze oddzielającym cmentarz, od schodów łączących ulice Letnią i Ogrodową. W odróżnieniu od krzyża stojącego na terenie twierdzy, posiada on od przodu tylko jedno nazwisko: Johan Jacob Grath.
Pochowani, zgodnie ze swoim wyznaniem, na obu srebrnogórskich cmentarzach, żołnierze należeli do kompanii prób Komisji Badań Artyleryjskich (Versuch Kompanie der Artillerie Pruefung Komission), a ich zadaniem było testowanie nowych rodzajów broni artyleryjskiej, jaka była wprowadzana do wyposażenia pruskiej armii. Ponieśli oni śmierć na skutek przypadkowej eksplozji pocisku podczas badań nad moździerzem oblężniczym o kalibrze 210 mm (8, 26”).
Twierdza poligonem artyleryjskim.
Decyzja o zamknięciu i kasacji twierdzy zapadła w 1867 roku. Wybudowana sto lat wcześniej, za panowania Fryderyk II, w drugiej połowie XIX wieku była już mocno przestarzała. Ewentualna modernizacja wiązała by się z całkowitą przebudową i ogromnymi kosztami, związanymi z jej górskim położeniem. Dodatkowo sens utrzymywania takiej fortyfikacji podważały wysokie koszty eksploatacji, niezdrowy klimat i sytuacja geopolityczna. Mniej więcej od czasu wojen napoleońskich zdawano sobie sprawę, że forteca ta nie będzie znajdowała się na głównym terenie działań wojennych. Po błyskawicznym pruskim zwycięstwie w wojnie z Austrią w roku 1866 było już jasne, że w dobie transportu kolejowego, wysoko położona przełęcz Srebrna, straciła całe swoje militarne znaczenie. Likwidacja twierdzy następowała stopniowo, jednak już w 1869 roku była obiektem opuszczonym. Niepotrzebne już wtedy obiekty poforteczne stały się obiektem testów nad nowoczesną bronią i amunicją. Między innymi w tym okresie, odstrzelono część stropów fortecznych, badając właściwości i możliwości stosowania bawełny strzelniczej. Twierdza straciła swoje znaczenie strategiczne, ale jak widać nadal była wykorzystywana w celach militarnych. Na opuszczone kazamaty, położonej wysoko w górach, twierdzy zwróciła także uwagę Komisja Badań Artyleryjskich, która prowadziła badania mające na celu wdrożenie w armii pruskiej nowego systemu broni artyleryjskiej, w tym moździerzy oblężniczych. Miejsce wybrane było doskonale: z dala od oczu ciekawskich, w odludnej okolicy, gdzie łatwo było kontrolować przybyszy.

Gwintowany moździerz oblężniczy
Moździerze oblężnicze, jako działa stromotorowe, były używane podczas zdobywania twierdz, a służyły do rozbijania stropów kazamat (sklepionych pomieszczeń przysypanych warstwą ziemi), w których zgromadzone były materiały wojenne, żywność lub służących jako schrony dla załogi. Aż do lat 70 XIX wieku, najcięższym typem moździerza, zdolnym przebić nawet najgrubsze stropy, używanym w armii pruskiej, był moździerz 50 funtowy. Było to działo gładkolufowe, o stosunkowo krótkiej (w stosunku do średnicy) lufie, długości 758 mm. Mógł on strzelać pociskami o średnicy 279,3 mm na maksymalną odległość ok. 2 km (2075 m). Pociski w zależności od rodzaju ważyły: 79,4 kg (kule pełne) i 55, 9 kg (granaty).
Granaty, czyli sferyczne pociski wypełnione materiałem wybuchowym, były odlewane asymetrycznie, z tego powodu na dnie posiadały znacznie grubszą ściankę niż na górze, gdzie znajdował się otwór zapałowy, w który był włożony zapalnik. Zapalnikiem był stożkowo ukształtowany kawałek drewna, z wydrążonym rdzeniem, wypełnionym specjalnym rodzajem wolno spalającego się prochu. Zapalenie się zapalnika następowało w momencie owiania kuli przez gazy prochowe, podczas odpalania ładunku miotającego. Tak wystrzelony granat miał tendencję, do upadania ciężkim dnem na cel, a dopiero po pewnym czasie, po dopaleniu się prochu, następowała detonacja ładunku wybuchowego. Oczywiście nie zawsze tak było. Czasami zdarzało się, że granat wybuchał już w powietrzu, przed dotarciem do celu. Szczególnie często takie przypadki miały miejsce, kiedy odległość do celu była na granicy zasięgu działa. Wybuchający w powietrzu granat robił wielkie wrażenie na obrońcach i mógł demoralizować załogę, ale wobec murów i stropów twierdzy był bezsilny. Zdarzało się również, że lont nie zapalił się podczas wystrzału działa lub zgasł podczas lotu pocisku w kierunku celu. Wtedy pocisk spadał i jego jedyną siłą była siła bezwładności swobodnie spadającego ciała.
W połowie XIX wieku ze względu na coraz częstsze stosowanie zarówno strzeleckiej jak i artyleryjskiej broni gwintowanej, zasięg takiego gładkolufowego moździerza stawał się dalece niewystarczający do ostrzału wybranego fragmentu zdobywanej twierdzy. Oblężnicza bateria moździerzy ustawiona w odległości poniżej 2 km, stawała się łatwym celem dla fortecznych dział gwintowanych, i mogła być skutecznie, w krótkim czasie, zdemontowana. Również obsada baterii była narażona na celny ostrzał coraz doskonalszej broni strzeleckiej.
Celem badań, prowadzonych od 1865 roku, było wdrożenie całkowicie nowego moździerza, który byłby w stanie strzelać z dalszej odległości, uzyskiwać większą celność, oraz potrafił przebić coraz grubsze stropy kazamat fortecznych. Zdecydowano się na skonstruowanie moździerza odprzodowego, o spiżowej, gwintowanej lufie. Zastosowanie lufy gwintowanej, oraz wydłużonego pocisku (Lang-granate) zupełnie zmieniło sposób odpalania ładunku burzącego: stabilizowany ruchem obrotowym, wywoływanym przez żłobkowanie lufy, granat o wydłużonym kształcie, trafiał zawsze tym samym końcem w cel, w związku z czym na tym końcu (czubku) można było umieścić zapalnik, który powodował eksplozję dokładnie w momencie uderzenia granatu. Jako środka inicjującego eksplozję używano piorunianu rtęci, materiału który ulega zapłonowi w przypadku uderzenia lub potarcia.
Granaty, które wraz z moździerzem były testowane w listopadzie 1869 roku na terenie opuszczonej srebrnogórskiej fortecy miały właśnie taką konstrukcję. Były to sformowane w kształt głowy cukru cylindryczne metalowe pojemniki o długości 523 mm (2,5 kalibra). Całkowita waga pocisku wynosiła 80 kg w tym ok. 5 kg ładunku wybuchowego. Na czubku znajdował się zapalnik kapiszonowo-uderzeniowy (percussion-schlag zuender).
Działanie tego zapalnika polegało na uderzeniu pobijaka, swobodnie poruszającego się wewnątrz zapalnika, w jednogramowy ładunek piorunianu rtęci. Pomiędzy ładunkiem inicjującym, a pobijakiem, jako zabezpieczenie, przed przypadkowym odpaleniem, znajdowała się zawleczka. W czasie wystrzału pocisku, pobijak cofał się, a zawleczka była wyrzucana na zewnątrz na skutek działania siły odśrodkowej obracającego się pocisku. W momencie trafienia pocisku w cel, pobijak siłą bezwładności przesuwał się do przodu i uderzał w odbezpieczony ładunek piorunianu rtęci. Był to dość prymitywny i zawodny system. Wydaje się, że problemem było niekontrolowane wypadanie zawleczki zabezpieczającej materiał inicjujący, która naturalnie, nie mogła być zbyt ściśle dopasowana. W późniejszych latach stwierdzono, że zapalniki takie powodują liczne wypadki, kiedy nie są z odpowiednią ostrożnością traktowane, co doprowadziło do wydania specjalnej instrukcji dotyczącej procedur związanych z bezpieczeństwem posługiwania się granatami.

Srebrnogórskie próby ogniowe.


Prototyp moździerza spełniający powyższe wymagania był gotowy w połowie września 1869 roku. Powstała ciężka i masywna konstrukcja, która wraz z lawetą ważyła ponad trzy tony. Spiżowa lufa o długości 1530 mm, posiadała wewnętrzną średnicę 209 mm, wyposażona była w 30 bruzd nadających pociskowi ruch obrotowy i ważyła 1600 kg1. Lufa posadowiona była na lawecie dającej możliwość strzału z maksymalnym podniesieniem pod kątem 65 stopni.
W listopadzie tego samego roku przystąpiono do prób ogniowych na terenie srebrnogórskiej fortecy. Jako cel obrano jedno z dzieł twierdzy – Fort Rogowy (Hornwerk). Fort ten, podobnie jak cała twierdza, posiadał stropy kamienno - ceglane o grubości ok. 40 cm. Kazamaty oparte były na sklepieniach o łuku 4,7 m i przysypane z wierzchu warstwą gruntu grubości 0,6 do 1,9 m. Moździerz został ustawiony na wzgórzu Kortunał (Voelkenplan). Jest to wzgórze o wysokości 675 m n.p.m., o płaskim wydłużonym grzbiecie, położone w kierunku południowo zachodnim, w odległości około 3 km od będącego celem ostrzału fortu. Pomiędzy badanym moździerzem a celem, znajdowała się niezamieszkana dolina porośnięta przez lasy. Strzelano opisanymi wyżej granatami o masie całkowitej 80 kg, z ładunkiem burzącym o masie 5 kg, odpalanym zapalnikiem uderzeniowym na bazie piorunianu rtęci. Jako ładunku miotającego używano prochu czarnego w ilości 2,5 kg, a kąt podniesienia lufy ustalono na 59 stopni.
Ponieważ lufa była gwintowana, a pocisk ładowano od przodu, należało go „wkręcić” w gwint lufy. W tym celu, pociski były otaczane z zewnątrz płaszczem z miękkiego metalu, w tym przypadku z ołowiu, a wciśnięcie pocisku w rowkowanie lufy wymagało użycia sporo siły i wprawy. Podczas ładowania, lufa moździerza była opuszczana do pozycji poziomej, a wylot lufy znajdował się na wysokości ok. 130 cm nad poziomem gruntu. Do załadowania pocisku potrzeba było co najmniej czterech kanonierów. Dwóch z nich przynosiło pocisk i przytrzymywało go u wylotu lufy, a kolejnych dwóch za pomocą stempla wciskało 80 kg cylinder w żłobkowanie lufy.
Próby, prowadzone pod dowództwem kapitana Rausch, trwały bez przeszkód, aż do dnia 29 listopada, kiedy to eksplozja pocisku doprowadziła do tragedii: śmieci czterech żołnierzy i poranienie wielu innych, w tym dowódcy działonu. Jak wspomniano wyżej, jako przyczynę wybuchu uznaje się nieostrożne, wynikające z rutyny obchodzenie się z pociskiem jednego z kanonierów. Biorąc pod uwagę wyżej opisany sposób ładowania moździerza, wagę pocisku i sposób detonacji ładunku burzącego, nietrudno sobie wyobrazić co mogło się stać. Najwyraźniej podczas próby załadowania ciężkiego pocisku, w mglisty, chłodny, listopadowy dzień z zapalnika wypadła zawleczka, a sam pocisk wypadł z rąk zmęczonych kanonierów co spowodowało eksplozję.
Podczas testów osiągnięto następujące rezultaty: na 100 oddanych strzałów (przy elewacji 59 stopni), 82 pociski trafiły w stosunkowo mały cel jakim był samotny fort. Zatem przy zasięgu dwa razy większym niż tradycyjnego moździerza, używając pocisków o połowę cięższych i dużo bardziej efektywnych, uzyskano dużo lepsze skupienie w celu. Zauważono natomiast, że warstwa ziemi na stropie kazamat dość dobrze ogranicza skuteczność oddziaływania granatów. Pojedynczy granat uderzający w nasypowy grunt na stropie kazamat powodował powstanie tam krateru o głębokości 1,5 metra i średnicy 4 metrów, ale nie uszkadzał ceglano – kamiennego stropu. Pełną penetrację, czyli przebicie stropu kazamaty uzyskiwano jedyne w miejscu, gdzie całkowicie usunięto grunt nasypowy lub tam gdzie warstwa ochronna gruntu została usunięta poprzednim wybuchem.
Podstawowe wnioski jakie wyciągnięto z prób zostały opisane następująco: celność moździerza z odległości 2800 metrów i przy kącie podniesienia 50 – 60 stopni nie budzi zastrzeżeń, i może on być stosowny do ostrzeliwania celów o wymiarach 75 x 15 metrów. Szczególnie groźny jest dla obiektów o budowie murowanej i dzianiu skarp. Mimo ograniczonej skuteczności przeciwko obiektom przysypanym ziemią, wybuchowe działanie pocisków stanowi duże zagrożenie dla siły żywej przeciwnika ukrytej w takich pomieszczeniach1. Były to na tyle zadowalające wyniki, że zdecydowano (po niewielkich modyfikacjach) o rozpoczęciu produkcji tego typu moździerza, i był on później na wyposażeniu armii pruskiej i niemieckiej znany jako model C/70.

Doświadczenia wojenne.
Konstrukcja przetestowana na terenie opuszczonej twierdzy w Srebrnej Górze, została wykorzystana już nie cały rok później, podczas wojny francusko- niemieckiej w latach 1870/71. W tym okresie moździerze te były w dalszym ciągu traktowane jako broń eksperymentalna i obsługiwana przez żołnierzy Versuch Kompanie. Po raz pierwszy w warunkach bojowych gwintowane moździerze kalibru 21 cm zostały użyte, podczas oblężenia Strassburga, które było prawdopodobnie ostatnim formalnym oblężeniem w historii. W dwa takie działa uzbrojono (8 IX 1870) baterię oblężniczą nr 35. Celem moździerzy była ziemna, nie posiadająca kazamat, jednak z skarpami dzianymi cegłą, luneta (nr 44). Ogień z moździerzy, wraz z ogniem dział z baterii nr 5 (która uzbrojona była w tzw. „skrócone” 15 cm działa gwintowane) był tak skuteczny, że szybko zniszczone dzieło zostało porzucone przez obrońców1. Moździerze te były używane również do ostrzału samego miasta, i tak 24 września, jeden z 80 kilogramowych granatów przebił się przez trzy kondygnacje i wpadł do piwnicy budynku mieszkalnego, niszcząc wszystko na swojej drodze.
Podczas oblężenia Paryża w roku 1871 do ostrzału zewnętrznego pierścienia fortyfikacji, użyto już 6 takich moździerzy. Ustawione one były w trzech bateriach moździerzowych na południowym froncie (po dwie sztuki w każdej) i skierowane na forty: Issy (bateria nr 13), Vanvres (bateria nr 14) i Montrouge (bateria nr 15). Bateria nr 13 rozpoczęła (16 stycznia) całodzienny ogień w celu zniszczenia kazamat fortu Issy. Skutki jakie ostrzał moździerzowy spowodował w jednym ze schronów amunicyjnych tego fortu, widać na ilustracji.
Spadający niemal pionowo pocisk przebił 60 cm strop kazamaty o bardzo wąskim łuku 1,25 m, przykrytej 2 metrową warstwą ziemi! Podobnie w forcie Vanvres, gdzie taki pocisk spadł na taras artyleryjski bastionu i przebił się do poniżej leżącej kazamaty, niszcząc po drodze 75 centymetrowej grubości strop przykryty 80 centymetrami doskonale ubitej (poprzez codzienne używanie) ziemi. Zauważono natomiast, że stropy „elastyczne” (zbudowane z belek, przysypanych 2,5 – 3 metrową warstwą gruntu), albo pokryte warstwą faszyny lub gałęzi skutecznie opierają się niszczącemu działaniu pocisków miotanych z gwintowanych moździerzy oblężniczych.

Testowany w Srebrnej Górze moździerz nie zmienił losów wojny, chociaż niewątpliwie miał swój istotny udział w działaniach przeciwko francuskim twierdzom w latach 1870/71. Zastosowanie gwintowanych moździerzy do ognia pionowego, przy bombardowaniu obiektów fortecznych było całkowitą nowością i było później szeroko komentowane na całym świecie. Miało również znaczący wpływ na rozwój obiektów fortecznych w drugiej połowie XIX wieku. Oglądając niepozorny żeliwny krzyż w kącie dziedzińca Donżonu warto jednak pamiętać, że eksplozje, które rozbrzmiewały w Górach Sowich późną jesienią 1869, niecałe dwa lata później odbijały się echem na Renem i Sekwaną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz